wtorek, 27 stycznia 2015

Karnawał w przedszkolu

No i moje dziecko ma już za sobą pierwszy bal. I to jaki! No bo jak karnawał to oczywiście bal przebierany. 

Strój mieliśmy przygotowany od sylwestra bo ten też był przebierany. Miał być minionek i koniec. Ukochana bajka więc inaczej być nie mogło. Aż nagle w piątek nastąpił gwałtowny zwrot akcji. Wychodzimy z przedszkola i Maks oznajmia mi, że chce być piratem (skąd on zresztą tego pirata wziął to nie mam zielonego pojęcia). No więc dobrze, mamy w końcu cały weekend na przygotowanie nowego stroju. Trudne to zresztą nie było - przykrótkie spodenki, trochę za duża bluzka w paski, chusta na głowę wiązana z boku, chusta jako pasek. No i oczywiście przepaska na oko i makijaż - wąsy, broda i brwi na czarno coby groźniej wyglądać. No pirat jak się patrzy! Ależ byłam z siebie zadowolona. Do czasu oczywiście.

W poniedziałek udajemy się do przedszkola, a tam z lekka zaskoczona zauważyłam, że moje dziecko jest jedynym, które ma strój przygotowany w domu. Wszystkie dzieci miały stroje kupione/wypożyczone. Włączyło mi się więc silne myślenie "co jest ze mną nie tak". No bo przecież dziecko odstaje od innych i chyba jednak lepiej było iść do sklepu i kupić to przebranie. Ale pozbawilibyśmy się w ten sposób frajdy jaką dało nam przegrzebywanie szafy, dobieranie dodatków i mierzenie tego wszystkiego. Przecież to już by nie było "to". A Maksowi absolutnie żadnej różnicy nie robiło to, że jego strój jest inny. On jest indywidualistą i na takie rzeczy uwagi nie zwraca. Wystarczyło mu, że tego dnia mógł wziąć ze sobą swoją ulubioną lokomotywę. No i to, że tak jak chciał był piratem. To było najważniejsze.

Nastąpił również komentarz dziecka płci żeńskiej, że "on nie może być piratem, bo nie ma miecza". No cóż miecza rzeczywiście nie miał. Dla zasady. Bo u nas to jest tak, że żadna broń nie jest zabawką, więc takowe się nie pojawiają. Czasem u dziadków bawi się pistoletem na wodę, poza tym żadnych zabawek nawiązujących do broni w naszym domu nie ma. I z powodu balu nie będziemy swoich zasad naginać. 

Pozostaje jeszcze kwestia zdjęć. Zostałam poproszona o to, aby pójść z Maksiem na sesję, bo on nie słucha. No to ok. Idziemy. I już po chwili wiedziałam, że przy takim podejściu pana fotografa, jeśli Maks nie będzie chciał zdjęcia to go nie będzie miał i koniec. Ja go zmuszać nie będę. Nie wnikam czy Pan ma taki charakter, ton głosu sposób bycia, czy po prostu bardzo się spieszył. Ale jakby mnie tak musztrowali przy zdjęciu to też bym stanęła okoniem. No i oczywiście bunt był i trzy podejścia. Za trzecim razem uznał, że zdjęcie można sobie zrobić więc ma. 

Nie wiem, czy będzie cokolwiek z tego balu pamiętał, ale mam nadzieję, że jeśli tak to będzie go wspominał miło. A na następny również razem przygotujemy przebranie razem w domu. Bo połowa świetnej zabawy na balu to ta część, która odbywa się w domu przy wspólnym szykowaniu :)

piątek, 23 stycznia 2015

Ciasteczka dla łasuchów ;)

Kiedy robię ciastka używam zawsze kilku foremek. Potem przychodzi synek i mówi "mama ja chcę księżyc". Dostaje misę i wybiera sobie ciastko. Tak samo wygląda wycinanie, ponieważ Maks oczywiście mi pomaga. W końcu to świetna zabawa - można wejść na krzesło, popatrzeć jak mama rozwałkowuje ciasto a potem poszaleć... Przecież jest tyle możliwości. Można wyciąć księżyc, serduszko, gwiazdkę lub coś innego w zależności od tego co akurat wpadnie w łapki. Jeszcze lepiej jest kiedy przy wycinaniu obecny jest tata. Zawsze weźmie nóż i wytnie specjalnie dla synka autko, samolot lub chłopczyka. I to jest "Maksiowe" ciastko. No i potrzebne jest oczywiście drugie, bo "tata jeszcze dla Zuzi".

Dziś o ciasteczkach, które w naszym domu znikają bardzo szybko, na szczęście równie szybko się robią ;) Są one z przepisu Gellwe, jednak ja robię je inaczej, po swojemu. Prawie z tych samych składników, ale nie robię ciastek dwukolorowych bo najczęściej zwyczajnie mi się nie chce ;)  Ja dzielę ciasto na dwie części. Do każdej dodaję coś innego - może być kakao, cynamon, wiórki kokosowe, migdały... W zasadzie wszystko co Wam wpadnie do głowy. Potem po prostu wałkuję, wycinam ciastka i piekę ;) No i jeszcze zamiast cukru wanilinowego Gellwe używam tego, który sama robię w domu - jest genialny do wszelkiego rodzaju deserów, a przy tym banalnie prosty w przygotowaniu.




Składniki:
- 250 g mąki pszennej
- 130 g masła
- 4 łyżeczki cukru waniliowego domowej roboty
- 1 jajko
- 3 łyżki cukru
- 2 łyżki kakao 
- 1 łyżka mleka
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia

Przygotowanie:

Dokładnie wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, masło, jajko, cukier, cukier waniliowy i zagnieść ciasto. Podzielić na 2 części, do jednej dodać mleko i kakao. Owinięte folią ciasta włożyć do lodówki na 30 minut. Wałkować na grubość 5 mm i wycinać ciasteczka.Piec na natłuszczonej i posypanej mąką blasze ok 10-15 minut w temperaturze 180 stopni.

Oryginalny przepis Gellwe:

Składniki:

- 250 g mąki pszennej
- 130 g masła
- 2 łyżeczki cukru waniliowego Gellwe
- 1 jajko
- 3 łyżki cukru
- 2 łyżki kakao
- 1 łyżka mleka
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia

Przygotowanie:
Dokładnie wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, masło, jajko, cukier, cukier waniliowy i zagnieść ciasto. Podzielić na 2 części, do jednej dodać mleko i kakao. Owinięte folią ciasta włożyć do lodówki na 30 minut. Wałkować na grubość 5 mm i wycinać ciasteczka. Ze środka każdego wyciąć mniejsze serduszko i uzupełnić wzór tak, aby otrzymać dwukolorowe ciastko. Piec na natłuszczonej i posypanej mąką blasze ok 10-15 minut w temperaturze 180 stopni.

niedziela, 18 stycznia 2015

Lubię niedziele

Przeważnie dzieci wstają wcześniej od nas i przychodzą jeszcze pokokoskować* się w naszym łóżku. Na codzień nie ma na to czasu... Trzeba wstać, umyć się, przygotować do pracowitego dnia... No i namówić upartego czterolatka, że lubi chodzić do przedszkola, chociaż dopiero co wstał i chętnie by jeszcze poleżał, lub pobawił się w piżamce torami z kolejki. A niedziela jest inna... Troszkę leniwa... Mama wstaje wcześniej, żeby nastawić rosół na obiad, ale kiedy przychodzi pora dziecięcych kokosków wraca do łóżka na przytulanki i wygłupy.

Można pół dnia chodzić w piżamie i ubrać się po obiedzie, kiedy czas na mały spacer... Szkoda tylko, że za oknem nie ma śniegu. O jak chętnie wybralibyśmy się na sanki! Ale zawsze się coś wymyśli na fantastyczną niedzielę! Można poukładać puzzle, rozłożyć tory dla kolejki i jeździć po całym pokoju... Można jeszcze rozłożyć się na kanapie, każdy z talerzykiem ciasta. Dzieci i tata mają w kubkach kakao, mama kawę z czekoladą. Czas na jakąś fajną bajkę!

Niedziele są cudowne bo są czasem dla NAS. Dla naszej małej rodziny. Owszem często wygląda to inaczej... Często synek po południu dopiero wraca od babci, mąż pracuje. Ale wieczorem jesteśmy razem. Coś razem robimy. W tygodniu nie zawsze tak jest... Jest przecież tyle rzeczy do zrobienia... Nastawić pranie, posprzątać w kuchni, odkurzyć, pomyć. W niedzielę odchodzi to na bok i nie jest ważne! Ale najbardziej lubię właśnie niedziele kiedy cały dzień jesteśmy razem i dla siebie.

Mam nadzieję, że Wasze niedziele również są miłe i podobnie jak ja z chęcią będziecie wracać do nich wspomnieniami doceniając ich czar!



P.s - "kokoski" to nasze określenie na kokoszenie się w łóżku po przebudzeniu. Powstało kiedy Maks miał niecałe 2 latka i po obudzeniu się nie chciał wstawać z łóżka, tylko jeszcze sobie leżał i dojrzewał. Kiedyś babcia w żartach zapytała, czy robi sobie kokoski jeszcze to odpowiedział, że tak. No i tak już u nas zostało... W leniwe poranki mamy w domu kokoski ;)